1990 to rok, w którym peerelowska Milicja Obywatelska oficjalnie przestała istnieć. Zastąpiono ją policją, którą czekało niełatwe zadanie odbudowania zaufania obywateli i zerwania z wizerunkiem upolitycznionego organu państwowego. Funkcjonariusze przez lata cierpliwie zbierali sondażowe punkty poparcia społeczeństwa, aż nadszedł rok 2020 i ten kierunek gwałtownie się odwrócił. Metody stosowane przez policję wzbudziły gniew i rozczarowanie obywateli. Stąd pytanie: milicja a policja – czy różnica pozostała tylko w nazwie?
Milicja Obywatelska – krótka historia i zadania tego organu
Milicja Obywatelska (MO) z założenia była organem powołanym do ochrony bezpieczeństwa obywateli, porządku publicznego oraz mienia społecznego. Podlegała Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego. Zakres jej obowiązków określały dekrety z 1944, 1954, 1966 oraz ustawa z 1983 roku. Choć i tak każdy znał ten podstawowy. Nie było tajemnicą, że MO jest podporządkowana władzy i gotowa na każde skinienie palca I sekretarza KC PZPR. Jedynej, „słusznej” władzy Polski Ludowej. Milicja stanowiła więc przede wszystkim zbrojne ramię do załatwiania porachunków z politycznymi oponentami. W początkowym okresie milicjanci aktywnie uczestniczyli w zwalczaniu organizacji wywodzących się z AK. W latach 70. i 80. wysyłani byli natomiast do tłumienia protestów i strajków robotniczych. Szczególnie energicznie działały wówczas Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej (ZOMO). W 1990 roku milicja została przekształcona w policję.
Milicja a policja – jakie są różnice?
Struktury policji utworzone zostały na podobieństwo obowiązujących w wojsku. W policji obowiązuje więc ścisła hierarchia. Na jej czele stoi powoływany przez premiera komendant główny podległy ministrowi spraw wewnętrznych i administracji. Jemu podporządkowani są z kolei komendanci wojewódzcy, powiatowi i komisariatów policji. Warto wspomnieć, że policja państwowa działała już w okresie międzywojennym. Po zakończeniu II wojny światowej zastąpiła ją milicja. W 1990 r. policja wróciła. Jak zapewniano na nowych (starych) zasadach. Od tej chwili zgodnie z przedwojennymi założeniami policja znów miała być apolityczna. Jednak okazuje się, że przestrzeganie tej zasady nie jest wcale proste.
Zaufanie łatwo jest stracić, trudniej je odbudować
W ostatnich kilkunastu miesiącach funkcjonariusze policji przekonali się o tym najlepiej. Tak przynajmniej wskazują sondaże. Na pewno wiesz, o czym piszemy. Brutalność policji osiągnęła apogeum na Strajkach Kobiet z 2020 roku. Wówczas, w wielu polskich miastach delikatnie mówiąc, było gorąco. Wściekli ludzie tłumnie gromadzili się i głośno protestowali przeciwko zaostrzeniu przepisów dotyczących aborcji w Polsce. A co robili policjanci? Zaczynali od legitymowania uczestników, przechodząc do zastraszania aresztem, a kończąc na używaniu gazu, siły fizycznej i granatów hukowych. Według zeznań świadków w działaniach uczestniczyli nawet policjanci Biura Operacji Antyterrorystycznych. Ubrani w cywilne stroje szli między protestującymi, po to, aby wyłapywać ludzi „prowokujących” starcia, choć to oni byli agresorami z pałkami teleskopowymi, których nie omieszkali oszczędzać.
Policja wraca do milicyjnych korzeni?
W kolejnych miesiącach brutalność niektórych funkcjonariuszy stale rosła, a upokarzanie protestujących wyraźnie zaczęło sprawiać im przyjemność. Proceder ten przeniósł się następnie na ulice. Zaostrzenie pandemicznych obostrzeń sprawiło, że policjanci nadali sobie dodatkowe „uprawnienia”. Początkowo, zadaniem policji miało być przypominanie o panujących zasadach bezpieczeństwa. Jednak funkcjonariusze zbyt wyraźnie potraktowali te zalecenia. A bezprawnie wlepiane mandaty stały się codziennością. Jakby tego było mało – często policyjne interwencje przeciwko „nieposłuszeństwu” obywatelskiemu kończyły się użyciem siły. Trafiające na portale społecznościowe filmy szybko zmieniły obraz dobrego stróża prawa w bezwolną, maszynę do egzekwowania poleceń. W ten sposób, stan epidemii zaczął niektórym przypominać stan wojenny. Nic w tym zaskakującego. Policyjny terror przekroczył dopuszczalne granice. a metody stosowane przez policjantów sięgnęły korzeniami do peerelowskich metod milicji.
Skąd taka nagła zmiana?
Czy rozsierdzanie społeczeństwa to nowy sposób na określenie granic władzy? Czy tak głęboka ingerencja państwa w prywatne życie obywateli nie przypomina czasów socjalistycznych? Czy policja ma ponownie stać się narzędziem w garści niewielu, którzy chcą siłą wprowadzić swoje idee? Tak to przynajmniej wygląda. Przed policją postawiono konkretne wymagania tak jak przed trzydziestu laty milicji. Ma być twarda, nieugięta i jasno pokazywać, kto tu rządzi. W pewnym momencie to spacerowicze stali się głównymi celami policji, jakby prawdziwi przestępcy poszli na urlop. Jedno jest pewne, te działania nie mogły być pomysłem niższych rangą funkcjonariuszy. Dziwne jest tylko to, że pozwolili się oni wciągnąć w ten wir niezrozumiałych decyzji i bezprawnych działań, które doprowadziły do obdarcia ich zawodu z godności i szacunku w oczach większości obywateli.
Czy szykuje nam się powrót do przeszłości?
Żmudny i długotrwały proces odbudowy autorytetu policji po komunistycznym epizodzie w historii Polski odwrócił bieg. Mimo że próżno doszukiwać się w jakimkolwiek organie państwowym bezpartyjności (nie oszukujmy się, każdy ma jakieś sympatie polityczne), to wydawało się, że policja ma już za sobą funkcję podporządkowanego obozowi rządzącemu aparatu wykonawczego. Milicja a policja, policja a milicja. Powiedzenie, że historia lubi zataczać koła, ponownie znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Za Wojciechem Drewniakiem, autorem „Historii bez cenzury 5. PRL bez trzymanki”, można stwierdzić „i śmieszno, i straszno”. W ubiegłym wieku komunistyczna propaganda kontrolowała umysły obywateli, po ulicach krążyli milicjanci i agenci SB, a sklepy świeciły pustkami. Może taka przyszłość teraz nas czeka? Ci, którzy nie pamiętają czasów Polski Ludowej, powinni sięgnąć do tej publikacji. Z pewnością dostrzegą mnóstwo analogii do dzisiejszych realiów.